wtorek, 15 października 2019

O Człowieku bez Głowy oraz inne mecyfije

Człowiek bez Głowy

W nocy przyszedł do mnie Człowiek bez Głowy. Zapukał w okiennicę i wszedł do środka. Rozejrzał się po pokoju i usiadł w fotelu. Powoli odwinął szal i złożył go obok siebie. Machnął ręką, jakby chciał odgonić upartą muchę, a potem eleganckim ruchem przeczesał niewidzialne włosy.
- Czym mogę panu służyć? - Zapytałem.
- Napiłbym się herbaty.
- Jest tylko kawa. Mielona. Chyba brazylijska. - Odpowiedziałem mu.
- A herbata zielona?
- Tylko kawa.
- A czerwona afrykańska? Z ostrokrzewu? - Naciskał.
- Nie.
- Cytrynowa? Malinowa? Morelowa?
- Tylko kawa. Mielona. Brazylijska. - Trochę się już niecierpliwiłem.
- Ach! To poproszę tę angielską. Earl Grey. Proszę dodać trochę mleka. - Wzruszył ramionami i oparł się o zagłówek.
Zaskoczył mnie. Poszedłem do kuchni i wstawiłem wodę na gaz. "Skąd wiedział, że w pudełku została ostatnia saszetka?", pomyślałem i zapatrzyłem się we wrzącą wodę.
Gdy wróciłem do pokoju, na jego kolanach siedział rudy kot. Sierść zwierzęcia płonęła czerwienią i różnymi odcieniami pomarańczy. Wbił we mnie żółte ślepia i prychnął. Ostrożnie postawiłem filiżankę na stoliku i usiadłem naprzeciwko. Ukradkiem zerkałem na niego i zastanawiałem się, kim ów Człowiek jest i skąd się wziął ten straszny kot.
- Wyszedł spod łóżka - odezwał się nieznajomy.
- Słucham?
- Kot wyszedł spod łóżka. - Powtórzył.
- To pan go tu przyniósł? - Zapytałem.
- Wskoczył mi na kolana i zaczął się łasić - powiedział nie zwracając uwagi na moje pytanie.
- To nie jest mój kot! - Uniosłem nieco głos.
- A czyj?
Patrzyłem na niego szeroko otwartymi oczyma. Próbowałem poukładać swe myśli, lecz ciągle w głowie kołatała jedna: czyj jest rudy kot? Zupełnie pominąłem fakt istnienia Człowieka bez Głowy. Nawet nie zwróciłem uwagi na to, że jest w jakiś sposób wybrakowany, nie zainteresował mnie nawet cel jego wizyty. Intrygowało mnie to dziwne zwierzę, od którego nie mogłem oderwać oczu. W pewnym momencie kot zeskoczył na dywan i majestatycznie podszedł do komody. Kręcił się tam, wąchał, drapał łapką, a w końcu się wypiął i zrobił na parkiecie wielką kupę. Z wrażenia rozchyliłem usta, a kot w tym czasie dumnie wrócił na swoje miejsce.
- A to ładna historia! - Człowiek bez Głowy klasnął w dłonie.
Miałem chęć wyrzucić ich za drzwi, lecz zaniemówiłem w wyniku doznanego szoku.
- Trzeba mu to wybaczyć - odezwał się mój gość. - Leon jest chory od wielu lat. Ma wrzody na żołądku, kamienie w pęcherzu, wszawicę ogona i zeza zbieżnego. Biedak! Do tego cierpi na depresję, ma przywidzenia i jest uzależniony od alkoholu.
- Leon? Kto to jest Leon? - Zapytałem.
- Mój kot. - Odparł spokojnie.
- Przecież powiedział mi pan, że to nie jest pana kot!
- Tak powiedziałem?


O kocie palaczu

Zacząłem się niecierpliwić. Przebierałem palcami i skubałem rąbek serwetki. Tymczasem gość sięgnął po herbatę. Uniósł filiżankę i trzymał ją przez chwilę tuż przed sobą. Miałem wrażenie, jakby się jej przyglądał i analizował inkrustacje, liczył draśnięcia na jej powierzchni, mnożył w pamięci ogromne cyfry, rozdzielał batikowe kolory, ba!, wyglądało to tak, jakby kontemplował tryptyk Hieronima Boscha, lecz w końcu stwierdziłem, że zastanawia się nad tym, jak ma się napić nie mając ust.
Nagle coś zaszeleściło i odwróciło moją uwagę. Leon wyciągnął zza siebie dużą czekoladę i zaczął szarpać celofan, w którym była zawinięta. Odrzucił na bok folię, chwycił tabliczkę w obie łapy i zaczął ją łapczywie pożerać.
- Kochane kocisko! Jakie głodne! - zaśmiał się Człowiek bez Głowy.
Wolną ręką odpiął górny guzik swojej koszuli, następnie rozchylił kołnierzyk i sprawnym ruchem wlał do środka siebie całą zawartość filiżanki. Zamurowało mnie. Z wrażenia powietrze ugrzęzło mi w płucach i nie mogło wyjść na zewnątrz. Nie pamiętam nawet, o czym wtedy myślałem, ale wiedziałem jedno - albo jestem kompletnie pijany, albo śpię snem nieprzeniknionym, albo uderzyłem się w głowę i z tego powodu mam kosmiczne halucynacje.
- Żadna z tych możliwości - powiedział po chwili i założył nogę na nogę.
- Zatem co? - Zapytałem nieśmiało.
- To się dzieje naprawdę! Jestem prawdziwy tak samo, jak prawdziwy jest Leon. Prawda? - Zwrócił się do kota, który oblizywał łapy uwalane aż po łokcie roztopioną czekoladą.
- Skoro tak, to za chwilę otworzę drzwi i wykopię Leona na chodnik, jeśli nie posprząta po sobie tego! - Uniosłem się z fotela i wskazałem na kocią kupę w kącie pokoju. Jednak, ku mojemu nagłemu zaskoczeniu, nic tam nie było - podłoga lśniła jak poprzednio. Spojrzałem na kota. Patrzył na mnie i tak jakby czekał na mój następny krok lub na to, co jeszcze mogę powiedzieć. Śmiał się ze mnie. Czułem to.
- Biedaczek! Zdenerwował się! - Człowiek bez Głowy nachylił się w stronę zwierzęcia. Chciał go pogłaskać, lecz kot fuknął na niego i nastroszył rudą sierść.
- Leonie! Bez fochów proszę! Jesteśmy w gościach! - Skarcił kota, a po chwili wyjął z marynarki srebrną papierośnicę i podał kotu skręta.
- Czy on będzie... - nie zdołałem skończyć pytania.
- Tak! On tak lubi! - Człowiek bez Głowy wrócił na swoje miejsce, a Leon pogrążył się w kłębach siwego dymu.
- Zatem teraz możemy porozmawiać - zwrócił się do mnie.
- O czym chce pan ze mną rozmawiać? Nie znamy się przecież! - Zaoponowałem.
- Może ty mnie nie znasz, ale za to ja ciebie znam! - Nieco nachylił się w moją stronę.
- Nie wierzę!
Przełożył nogę na drugą nogę.
- Zanim przejdziemy do konkretów, opowiem ci moją historię - Człowiek bez Głowy zapalił cygaro i wygodnie oparł się o zagłówek fotela.

Historia Człowieka bez Głowy

- Wychowywałem się w Indiach Wschodnich - Człowiek bez Głowy zaczął opowiadać, a ja podkuliłem nogi pod siebie i próbowałem wsłuchać się w jego słowa.
- Mieliśmy mały domek z ogrodem tuż przy wielkiej rzece. Matka moja była gospodynią, a ojciec ulicznym aktorem. Często chodziłem z nim na plac targowy, gdzie wspólnie zaklinaliśmy węże, tresowaliśmy małpy i udawaliśmy trędowatych. W taki sposób zarabialiśmy na życie. Niedługo po moich ósmych urodzinach do miasteczka przyjechał cyrk. Nie było nas stać na bilety, więc wieczorami zakradałem się do cyrkowego namiotu. Widziałem tam przecudne rzeczy - tancerki na słoniach, tresowane tygrysy, małpy, konie, dziwnie poubieranych ludzi, strzelające armaty, jednokołowe rowery i znikające przedmioty. Byłem tym zafascynowany!
Człowiek bez Głowy przerwał opowieść, gdyż Leon zeskoczył z kanapy i podreptał w stronę kuchni. Rozejrzał się dokoła i zamaszystym ruchem otworzył lodówkę. Grzebał w niej dość długo, po czym wyciągnął mrożonego kurczaka, przyjrzał mu się, powąchał i zamruczał. Nawet nie zdążyłem zaprotestować, gdy Kocur otworzył piekarnik i wsunął go do środka.
- Niewychowane kocisko! - Sięgnął po papierośnicę i zapalił kolejnego papierosa.
- Ojciec mój był przedsiębiorczym człowiekiem - odezwał się po chwili. - Podejmował się każdej pracy. Pewnego dnia dostał posadę w miejscowej restauracji. Otrzymał kostium wielkiego kurczaka i w ten sposób miał zapraszać gości na grillowane podroby. Jako dobry aktor dawał z siebie wszystko - paradował po ulicy w przebraniu koguta, recytował wierszyki, śpiewał piosenki, nawet koziołkował po chodniku i zapraszał ludzi, wręczając im promocyjne ulotki i reklamy. Był naprawdę świetny!
- Nie trwało to jednak zbyt długo, gdyż ojciec mój został... zamordowany. Tak, tak! Został zamordowany przez cyrkowego tygrysa! Pamiętam, że niosłem mu wtedy herbatę w imbryku. Podskakiwałem sobie wesoło, gdy nagle dobiegł mnie odległy krzyk ludzi. Udałem się w tamtym kierunku. Gapie tłoczyli się wokół czegoś, co leżało na ulicy. Pomyślałem, że to pomięte żółte prześcieradło, które spadło z któregoś okna, i wszedłem do restauracji. Nagle podbiegł do mnie szef mojego ojca i zaczął coś krzyczeć do mnie i wymachiwać rękoma na wszystkie strony. "Zwariował!", pomyślałem sobie i usiadłem w kącie, gdyż szef nadal biegał od ściany do ściany i bełkotał coś pod nosem.
Gdy znudziło mi się czekanie na ojca, wyszedłem na ulicę. Tutaj zaczęto mi opowiadać, co się stało. Jeden starzec, trzymając się za głowę, mówił, że wielki tygrys zeskoczył z dachu i pożarł koguta, który należał do sąsiada jego sąsiada, inny starzec zaprzeczał i mówił, że to człowiek przebrany za tygrysa zeskoczył z dachu i pożarł koguta; kobieta w niebieskiej sari mówiła, że tygrys najpierw ugryzł jej krowę, a potem zjadł koguta i jeszcze jakiegoś człowieka, kobieta w czerwonej sari opowiadała, że widziała, jak krowa jej sąsiadki kopnęła koguta, który tak naprawdę nie był kogutem tylko przebranym za człowieka tygrysem; kobieta w zielonej sari odważnie stwierdziła, że to krowa ugryzła tygrysa, a potem uciekła i zjadła koguta, który udawał człowieka. Pomyślałem sobie wtedy, że wszyscy powariowali i postanowiłem iść do domu, bo byłem już naprawdę głodny, gdy nagle przede mną stanął wielki tygrys. Wszyscy umilkli. Kot prychnął, przeciągnął się, najeżył sierść i przygotowywał do skoku. Nie zastanawiając się długo, wyciągnąłem z kieszeni pałeczkę, którą dostałem od cyrkowego magika i machnąłem nią w kierunku tygrysa. Zwierzę ułożyło się koło moich stóp.
- Leonie! Idziemy do domu! - Zawołałem do kota i wszedłem w boczną uliczkę, a tygrys posłusznie podreptał za mną.
Nieco skonsternowany najpierw spojrzałem podejrzliwie na Człowieka bez Głowy, a następnie na Leona, który, siedząc na podłodze w kuchni, obgryzał kości niedopieczonego kurczaka.
- Ale to jest inny Leon? - Zapytałem.
- Dokładnie ten sam! - Człowiek bez Głowy krzyknął entuzjastycznie, a kot oparł się wygodnie o ścianę, głośno beknął i zaczął masować swe wzdęte brzuszysko.
- Gdy wróciłem do domu, matka moja pakowała nasze rzeczy do dwóch tobołków - zaczął znów opowiadać. - Oznajmiła mi, że wyjeżdżamy do dalekiej rodziny do odległego kraju i czeka nas długa podróż. W ogóle nie zapytała o ojca, była jedynie zdziwiona tym, że pod moim krzesłem siedział duży rudy kot. Późnym wieczorem zaryglowaliśmy drzwi naszego domu i udaliśmy się za zachodzącym słońcem. Powędrowaliśmy szukać nowego i lepszego życia, powędrowaliśmy do kraju bogatego, gdzie rzeki miodem i mlekiem spływają.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz